wilczyca wilczyca
lut
21
2023

Zaniedbanie

On siedział przed komputerem w szarych dresach (rozciągnięte spodnie i podarta bluza) tych samych, co wczoraj i chyba tydzień temu. Ona w swoim ponętnym wdzianku kury domowej: nieco sprane leginsy i top z poblakłym hasłem, że jest najlepszą kobietą swojego mężczyzny, kupił go jej w prezencie na podróży poślubnej, jeździła mopem (obrotowy najlepszej generacji) po zafajdanej kuchni. Ścierała resztki popołudniowego życia, jakby wycierała plamy na własnej codzienności. Dni mijały im względnie, trochę w chorym marazmie, bo ich diler od dawna w towar wrzuca placebo. Placebo miłości. Placebo życia. To ostatnio wciągała, niczym zapach jaśminu, który otaczał ją wiele lat temu, gdy oddawała się kochankowi w ogrodzie sąsiada, jakby brał ją w objęcia sam anioł w rajskim Edenie.

Eden zamienił się w czyściec. Przecież każda Ewa musi odpokutować swój wredny charakter oraz pośpiech w miłości. Poprawiła leginsy, nieco jakby przyciasne, sprały się pomyślała, dlatego wchodzą między pośladki, nie dlatego, że tyłek napakowany pączkami, taki lek na smuteczki (było ich sporo), wywindował do góry rozmiarem. Niebezpiecznie balansował między L a XL, ale ostatnio wzięła się za siebie. Nie chce mieścić się tylko w to, z czego „wyrósł” szanowny małżonek. Ręką mokrą od szmaty, którą pucowała blaty szorstkim ruchem zgarnęła niesforne włosy z poszarzałej skroni.


Gdzie jest ta nasza miłość?
Myślała przelotnie przyciskając mocniej mopa do zaschniętej plamy.
Gdzie to serc uniesienie, ta wspólnota marzeń, harmonogram planów?
Z głośnym pluskiem brudnej wody mop opadł na dno wiadra z suszarką obrotową. Najlepszej generacji!

Gdzie rozmowy do nocy, przytulanie do rana? Żądza spojrzeń, czuły dotyk?
Kiedyś miał ten błysk w oku, tę szarmanckość w dotyku. Słówka czułe głaskały jej serce, oplatały kibić. Dziś jej chłop nieco obsiadł. Może to kilogramy pozbawiły go gracji? Owszem jej się też odrobinę przytyło, już nie była tą młodziutką pięknością. Zmarszczki wryły się w skórę, nieco mniej elastyczną, pierś nie była już pąkiem gotowym do rozkwitu, raczej zwiędła jak róże, które kiedyś jej wręczył w ramach rekompensaty. Wtedy, gdy się zbyt unosił, bo go sprowokowała i ogarniał jej make-up: blendowanie cieniami, szminkowanie warg bladych, z których słowa padały wężowe. Był naprawdę w tym dobry.

Popatrzyła na dłonie, popękane od pracy i paznokcie zjedzone – taka specjalna dieta. W szafce kuchennej widziała swoje oblicze, zmęczone, spuchnięte, trochę przepocone. Włosy w nieład wplecione, przypomniały o tamtym, gdy ścigali się z wiatrem tuż nad brzegiem jeziora, w środku gorącej nocy. Była piękna, radosna, trzymał ją w swych ramionach. I odgarniał te włosy, które wiatr wiał mu w oczy, wplatał w nie swoje dłonie. Była kiedyś kochana..

-Hej kochanie – natchniona rzuca mu propozycję po raz któryś kolejny – może byśmy gdzieś poszli?
-Byliśmy w niedzielę na spacerze – odpowiada nie patrząc.
-Może na jakąś randkę, tak samiuścy, we dwoje?
-A dzieci?
-Przecież chodzą do szkoły, mogą też zostać same. Nie są już smarkaczami.
Cisza ją konsternuje. Może to kiepski pomysł?
-W sumie to nawet owszem. Pójdźmy gdzieś. Wezmę wolne.

Jeszcze go nie wziął dla niej. Ale nadal próbuje…

Może rzeczywistość zależy od tego, jak się na nią patrzy? Popatrzyła przed siebie. Kuchnia już posprzątana, obiad na jutro gotowy. Winna być zadowolona, dlaczego więc czuje się winna i zapuszczona?

On też czasem wychodzi z inicjatywą. Kiedy ściąga swe dresy z niewielkimi dziurami, które zwie pieszczotliwie odpowietrznikami i obmyje się nieco w niezbyt gorącej wodzie. Całkiem sprawnie się wsuwa pod małżeńską kołderkę, którą ona nagrzała swoim półnagim ciałem. Pachnie żelem 3w1 tym do włosów i ciała i do miejsc pod jajami, bo to strefa specjalna. Czuje las z choineczki i cytrusy przejrzałe, kiedy smyra ją palcem po gładziutkim podbrzuszu. Wciska ją pod swą pachę, gdzie wciąż pachnie mu potem, mimo piżamowych odpowietrzników. Szepcze coś na rozgrzanie co ja tylko oziębia (często ma problem ze słowami) i po krótkiej grze wstępnej, która mogła być aktem, wkracza do swojej morderczej walki. Wtedy właśnie czasami stawia na kreatywność:
-Może dziś dla odmiany na pieska?
Dyszy już podniecony, kiedy zbiera garściami jej nieznacznie przejrzałe owoce polskiej żony i matki. I miętosi, jak gdyby były krowimi wymionami.

Bije głową o ścianę, gdy on wbija w nią pałę ciągle sprawną chociaż szybko sflaczałą. Czuje, że tak też trzeba, jej małżeńska powinność sprawić by miał, gdy już mu się zachciało. A on wciąż galopuje na swym wiernym rumaku po jej damskiej Saharze. Kiedyś była oazą!

A więc jest kreatywny i nie szczędzi swych gestów, kiedy łapą swą szczypie w jej pulchniutki pośladek. I nie mogła powiedzieć, że nie mówi jej czule, żeby mu popieściła i że obiad był w miarę. Chociaż soli i tłuszczu zwykle mu żałowała. Kiedyś była troskliwa, dbała o jego serce, zdrowiem się przejmowała, dzisiaj chce w swej smakowej jego kubków poniewierce, strącić go do Hadesu. O takiego wała! Nie da się pod pantofel, nie pozwoli mu otruć reszki męskiej godności. I tak z wielkiej miłości uczy ją posłuszeństwa. Niech wie, kto tutaj rządzi, kto ją stworzył pamięta. Zatem raz wylał zupę na parkiet wypolerowany, raz jej twarz wypucował makaronem, który był niedogotowany (al dente! jest dla włoskich pedałów!). Kiedyś też, gdy zbyt krzywo spojrzała, bo to piwo niezdrowe, butlą pustą z tyłu w plecy dostała i już się nie sprzeciwia. Niemal wcale nie patrzy.

I w tej ciemnej rozpaczy, w tej najgorszej szarości jej małżeńskich spraw, w życia smutnej codzienności, czasem siądzie w swym kopciuszka kąciku, skuli się cała w sobie i wypłacze ciemności. W pustkę troski wypowie. Myśli o tym, jak była, kiedy się zapoznali, jak ją kochał, ubóstwiał, chciał z niej zrobić królową. Co takiego zrobiła, że się tak pozmieniali?

Myśli, wzdycha, wspomina ukradkiem. Liczy lata chudziutkie i te pełne miłości. Patrzy na twarze dzieci, które w niej dorastały, ojca miały, bo nie chciała odejść, gdy zdarzyły się ku temu okazje. Tym zapełnia swą pustkę, zakopuje swą prawdę.

Przecież kiedyś kochali.

I do kości się znali.

Kiedyś z sobą gadali.

Kiedyś starość wspólną planowali.

Szczęście budowali.

Kiedyś…

Skąd więc ta pustka?

Skąd czarna dziura miłości?

Kiedyś dbali o siebie.

Razem trud pokonywali.

Ale się zaniedbali…