Zastanawiał się na jakie ma ochotę: czerwone, półsłodkie z wyczuwalną nutą orzechową czy może to białe, doprawiane alkoholem, które już po pierwszym łyku wprowadzało popłoch w jego komórki nerwowe? Jeszcze kilka godzin musiał utrzymywać tę maskaradę, ale gdy wszyscy rozjadą się do cieplutkich norek, w których prowadzą swoje szczęśliwe pseudożycia, w końcu zedrze z siebie maskę. Sztuczną twarz, która powoli stawała się zespoloną częścią jego tożsamości. Nienawidził jej, jednocześnie znając wartość posiadania drugiego oblicza. Zwyczajnie było mu potrzebne, aby zachować pozory… Dawało mu bezpieczeństwo.
Westchnął wpatrzony w pozłacane litery układające się w dwa wyrazy, które powinny znaczyć dla niego całe życie. Znaczyły. Kiedyś. Dziś były tylko zimnymi, jak ich właścicielka, słowami. A może to on stawał się zimny. Kto by się nad tym teraz cholera zastanawiał?!
Czerwone czy białe? A może whisky?
Ostatnio rzadko je pił, ponieważ z powodu kilku małych perturbacji, jego portfel krzyczał pustkami. Musiał przerzucić się na wino. Pocieszał się, że i tak jest wciąż wyżej od żuli zadowalających się tanim piwem. Dobre wino nie jest złe, a te doprawiane alkoholem, ma niezłą cenę i w odpowiednich ilościach działa jak trzeba. Jeszcze się odkuje. Ma pomysł. Znowu będzie wolny i bogaty. Znowu będzie panem. Tylko najpierw musi przegryźć tę niecodzienną sytuację, w której postawiła go ta zimna suka.
Zimna suka!
To zestawienie słów wywołało w nim nagły atak dzikiej radości. Ledwo się powstrzymywał, aby nie wybuchnąć gromkim śmiechem, który rozniósłby się wokół, jak stado spłoszonych ptaków. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Skulił się jeszcze bardziej ukrywając wyszczerzone zęby rękami. Gdy się uspokoił podniósł głowę spoglądając na horyzont, który pławił się przed nim ciepłym zachodem lata. Jego życie zaszło. Poczuł dziwne mrowienie w palcach bardzo szybko rozprzestrzeniające się po całym ciele. Czy to efekt zbyt długiej trzeźwości? Na pewno. Przymknął oczy, a potem otworzył je szeroko, naśladując własne wąskie usta, teraz rozszerzone w groteskowym uśmiechem.
Oto w końcu był wolny.
Może robić co chce! Żadna dziwka nie będzie mu przeszkadzać w realizacji jego celów. A on miał cele szczytne, wielkie, niepasujące do czasów, w których przyszło mu żyć. Jeszcze zmieni ten pierdolony świat. Ale nie dziś. Dziś upije się w trzy dupy, jak stodoła, jak menel pod nocnym. Dziś będzie świętował swój własny żal. W końcu jest kurwa wolny! Znowu wolny!
Dlaczego więc w jego piersi serce kołatało się niespokojne, sprawiając mu ból? Dlaczego w jego głowie rosła myśl o pustce, z jaką przyjdzie mu żyć?
Była piękna. Miała naprawdę zgrabne nogi i piękną buźkę o ostrych rysach i wystających kościach policzkowych nadających jej szlachecki wygląd. Gdy się do niego odzywała, niemal zawsze mówiła coś inteligentnego, nawet, gdy tylko żartowała. To dlatego wybrał właśnie ją. Piękną blondynkę o umyśle działającym na tych samych falach. Mogli godzinami dyskutować na naprawdę trudne tematy, a większość z zewnątrz pewnie ich nawet nie rozumiała. Tworzyła z nim niewidzialna, silna nic porozumienia. Sprzymierzeńcy. Wyrzutkowie pospolitości. Walczący o głębię. Uwielbiała czytać. Czasami myślał, że chce być od niego mądrzejsza. Kurwa! Ona była mądrzejsza od niego, dlatego tak go wkurzała. Dlatego ściągała na siebie pełne pożądania spojrzenia innych facetów. Dlatego…
Cholera z tym!
Potrząsnął nerwowo głową, próbując wyrzucić z niej te wszystkie bezsensowne myśli. Potrzebował zalać robaka. Mało kto wiedział, że robak należy do struktury mózgu, jako środkowa część móżdżku oddzielająca jego dwie półkule. To on odpowiada za koordynację ruchową i pionową postawę ciała, więc jak zaleje się organizm alkoholem, dosłownie zalewa się robaka i tańczy, jak wiatr zawieje. Kiedy jej o tym powiedział podczas jednej z dyskusji na temat neuroanatomii, jego fascynacji z młodzieńczych lat, którą rodzice zabili w zarodku, ona postanowiła to sprawdzić. Ubrana w swoją zwiewną domową sukienkę pofrunęła do barku przynosząc ze sobą butelkę Chardonay i dwie lampki.
–Przeprowadzimy naukowy eksperyment – rozciągnęła pełne wargi w szerokim uśmiechu, a blask w jej oczach był tym, co rozpalało go od wewnątrz. – A potem sprawdzimy kolejną teorię.
Uniosła brwi patrząc w sposób, który był zarezerwowany tylko dla niego.
–Jaką? – zapytał z zaciekawieniem.
Postawiła butelkę i lampki na szklany stolik, po czym podeszła do niego, położyła mu ręce na piersi, wspięła się na palce i szepnęła do ucha.
–Sprawdzimy czy pijane kobiety są łatwiejsze – gorący oddech musnął mu ucho szarpiąc jego ciałem dreszczem pożądania, a gdy je przygryzła był gotów sprawdzić tę teorie tu i teraz, ale odeszła.
Odeszła. Tyle razy chciała odejść. Nie mógł jej na to pozwolić.
Coś ścisnęło go w piersi, a w gardle poczuł narastającą gulę. Cholera. Musi się napić i to zaraz, bo zwariuje.
Na jego ramieniu spoczęła czyjaś ręka. Spojrzał w prawo, dostrzegając świeżo nałożoną hybrydę w kolorze smoły. To wystarczyło. Uśmiechnął się, chociaż czuł, że wewnątrz niego rośnie również złość. Po co do niego podchodziła, na widoku tych wszystkich ludzi, czekających na sensację, jak sępy na padlinę? Nie drgnął. Nawet kurwa nie drgnie. Skinął głową, a potem ponownie spojrzał na potok kolorów, z których wydobywały się kaskadą słodkie aromaty. Próbował wyczuć w nich coś podobnego do czekającego w barku wina.
Wino. Pili je razem. To ona je lubiła, on wolał whisky. Purpurowe, półsłodkie albo półwytrawne, jak sińce na jej ciele, jak jej życie.
Dlaczego?
Dlaczego pozwolił jej odejść?
Nie pozwolił!
Gula w gardle rosła, ale w dole brzucha poczuł coś, co było inne, chociaż dobrze znane. To tam rodził się jego gniew. Wściekłość, nad którą nie panował, rozrastająca się w nim tak nagle, jakby miał tam gejzer wyrzucający w górę wrzącą parę. To ona powodowała w ich życiu to całe zło. To jej wina.
Chciała odejść. Myślała, że nie widział, jak się od niego oddala? Jak spogląda na innych mężczyzn? Nie mogła być jego, nie będzie niczyja. Niewdzięczna suka. Głupia blondynka. Puszczalska lalunia.
Księżniczka. Kiedyś była jego księżniczką, ale postanowiła odejść. Nie mógł jej na to pozwolić. Ale czy właśnie tak się nie stało? Odeszła. Już nigdy jej nie zobaczy. Nawet przypadkiem na ulicy, nie wyśle jej życzeń na Boże Narodzenia, nie zadzwoni na urodziny, nie zobaczy jej dzieci, które mogły być ich dziećmi. Już nic nie zmieni się na lepsze.
Bo pozwolił jej odejść!
Z jego wnętrza wydobył się głęboki szloch. Pochylił się do przodu, jakby miał upaść, czarne paznokcie wbiły się w jego ramię. Miał to gdzieś. Rękami zakrył twarz, jakby mógł w ten sposób zatrzymać potok łez, a potem pozwolił kolanom się pod nim ugiąć. Opadł bezwładnie na suchą ziemię i płakał. Tak głośno, że ptaki na okolicznych drzewach uciekły w popłochu, a wszelkie szmery kilka metrów za nim ucichły. Płakał, jak mały chłopczyk, któremu rodzice nie pozwolili iść na medycynę, bo zmarnuje swój odziedziczony wraz z firmą ojca potencjał. Dziecko, którego matka nie potrafiła ochronić od pijackich awantur i kolejnych uderzeń, po których do jego łóżka wchodził największy potwór. Jak nastolatek odrzucony przez pierwszą wielką miłość, bo nie mogła być z synem alkoholika. Jak młody człowiek, którego matka umarła w nieznanych okolicznościach i tylko on wiedział, że zabij ją jego własny ojciec. Płakał, jak facet, który nigdy wcześniej nie płakał. Zbierał w sobie łzy zamykając je w najgłębszej części świadomości, naiwnie wierząc, że nie zainfekują mu serca. Z jego gardła wydobywały się kolejne jęki, ciało wstrząsały spazmy ukrywanego przez lata cierpienia, nienawiści i żalu.
Znowu został sam.
Odeszła.
Pozwolił odejść miłości swojego życia.
Umarła.
Zabił ją!
Z zazdrości.