wilczyca wilczyca
maj
22
2022

Zmysły mogą uleczyć duszę, tak samo, jak dusza może uleczyć zmysły

Jeżeli potrafisz pełzać – pełzaj. Jeżeli potrafisz chodzić – idź. Jeżeli potrafisz biegać – biegnij. Nieważne, co potrafisz – bądź w ruchu.

Ten, kto odkrywa człowieka, o którym marzył od dawna, pojmuje, że zmysły się budzą, zanim spotkają się ciała.

Czas oszalał! Normalnie zbzikował, pomylił cyfry, poprzestawiał wskazówki, zaczarował kartki z kalendarza! Ucieka skubany, jakby spieprzał przed właścicielem sklepu, który przyłapał go na kradzieży czekolady (lub bardziej niestosownych rzeczy) i okazało się, że gościu ma strzelbę. Wchodzę i patrzę, że dawno mnie tu nie było, a niemal miałam pewność, że pisałam do Was chwilę temu.

Zabieram się za to pisanie, jak sójka za morze, ale dużo się dzieje. Spójrzcie tylko wokół! Każdego dnia krajobraz nabiera barw. Wiosenny przepych życia buzuje i kipi, jakby poszczególne części natury prześcigały się w istnieniu. Zieleń trawy i liści gęstniejących, jakby matka natura odkryła niezwykle skuteczny szampon na porost i przyrost. Mój trawnik domaga się koszenia max co dwa tygodnie, o ile nie chce być zmuszona używać do tego ręcznej kosy (przyznać się kto próbował kosić trawę takim urządzeniem. Pierwsza podnoszę łapkę do góry!). Kwiaty kwitną, a zaraz przekwitają. Moje mieniące się żółcią mleczy łąki z dnia na dzień zmieniły barwę na przygaszoną biel. Nie zdążyłam z dzieckiem zrobić, jak co roku, wianków zdobiących nasze królewskie głowy :). Świat zmrużył powieki do snu, a gdy je otworzył z pierwszymi promieniami wschodzącego głęboką żółcią, pomarańczą i czerwienią słońca, wokół roznosił się już biały puch dmuchawców. Śliwy przekwitły, pozwalając pszczołom przenieść się na jabłonie, a w lasach (i w moim ogrodzie) zaczynają kwitnąć bzy i konwalie (nawet nie pytajcie czy lubię:)).

A zatem owszem, momentami nie nadążam. Żyję, funkcjonuję, biegam (15-20 km oczywiście głównie lasem), ogarniam codzienność i próbuje przy tym chociaż dotknąć życia, zatrzymać je i wziąć się z nim w ramiona, pozwalając mu wniknąć w zakamarki mojej duszy. A jak to wygląda u Was?

W tygodniu byłam na Podlasiu, ale miałam tyle załatwiania i w drodze do Białegostoku, i na miejscu, że nie pytajcie, co zobaczyłam. Jadąc od jednego lekarza, do przyjaciółki, następnie szukając szpitala, miejsca parkingowego oraz odpowiedniego oddziału zauważyłam, że tam na Białostockich plantach, również wiosna rozgościła się na dobre. Z przyjaciółką wyskoczyłyśmy na plac zabaw, czasem lubimy :))) zabrać tam dzieci. Towarzyszyły nam jeżyki kręcące kółka nad naszymi głowami.

Przywiozłam stamtąd ból głowy i mięśni (siedziałam 2 h na tyłku bez przerwy! Należą mi się brawa za taki wyczyn prawda?), zmęczone szpitalną przygodą dziecko i własną psychikę, niewielkie wgniecenie w aucie (nie pytajcie) i wirusa układu pokarmowego. Ale wszystko rozgoniłam nocnym biegiem po lesie, ćwiczeniami, spacerem, koszeniem trawy i Bóg wie czym jeszcze. Szaleństwo goni szaleństwo. Jest taki wers z mojej ukochanej piosenki jesiennej, który pasuje tu jak dłoń do dłoni, gdy się prawdziwie kocha: „ja jeszcze z wiosną się rozkręcę, ja jeszcze z wiosną się roztańczę”.

Wiem, wiem ja się rozkręciłam już ponad rok temu, ale co poradzić. Przyjaciółka otwarcie mi mówi, że jestem nienormalna: zamiast na drzemkę po takich stresujących dniach, ja do lasu pobiegać, zamiast łapać chwile na oddech w codzienności, ja próbuję złapać oddech podczas szalonego biegu i nie dostać ataku serca. Gdy dzieci śpią idę na spacer, zakupy albo kosić trawę i wciąż uważam, że to kropla w morzu rzeczy, które mogłabym zrobić. Nawet moja fizjoterapeutka stwierdziła, że jestem niemożliwa i że podziwia mnie za to, że w ogóle mi się chce.

Ostatnio naszła mnie myśl, że jestem narkomanem ruchu, bo w większości przypadków mi się nie chce. Serio! Ale mam świadomość, że jeśli przystanę to tak, jakbym stanęła pośród zgrai krwiopijczych bestii (tak, tak mam tu na myśli mazurskie komary) i dała się pożreć całemu zmęczeniu, chorobom, którym się opieram, bólowi i wszystkim przeciwnościom. Póki walczę organizm napędza sam siebie i mogę góry przenosić. No dobra przesadzam, mogę opierać się nawałnicom i huraganom ciągnącym z zachodu wprost na mnie. Perpetuum mobile, wciąż się tu sprawdza idealnie.

Ok, ok, z czym do Was dziś? Ze zmysłami. Biegając po lesie wieczorową porą, jakbym ścigała zachodzące słońce, myślałam o tym, który z pięciu jest dla mnie number one? Czy mogłabym bez jakiegoś funkcjonować?

Przyjaciel, po covidzie, próbował przekonywać mnie, że utrata węchu nie jest najgorsza, podczas gdy właśnie byłam pozbawiona tego zmysłu. Wokół mnie kwitły śliwy i wiśnie, kusząco kołysząc się na wietrze, a ja nie czułam ich słodkiego zapachu! I o ile przy dwójce małych dzieci, są aromaty, za którymi nie tęskniłam, o tyle biegając po lesie, w otoczeniu leśnej bryzy, i w końcu rozróżniając już dość wyraźnie odpowiednie nuty zapachowe, stwierdziłam stanowczo, że to ważny dla mnie zmysł.

Zapach opadającej nad łąkami mgły, wieczornego wilgotnego powietrza unoszącego drobinki kurzu zmęczonego dnia i piasku, który wzburzałam galopującymi łapami; aromat kłębiących się w rzece ryb i wodorostów, pulsującej wewnątrz liści i traw zieleni kręciły w głowie. W połączeniu z ciężkim aromatem kwitnącej czeremchy i słodkich kwiatów jabłoni oraz typowymi zapachami lasu otulały mnie delikatnie, ale intensywnie, wnikały w pory skóry, czyniąc mnie częścią naturyu.

Tak, zapach jest dla mnie niezwykle istotny. Podobnie słuch. Śpiew skowronka, kosa czy sikorki docierają głęboko w moje serce. Szum wiatru tańczącego między koronami drzew, szelest dzikich zwierząt umykających na mój widok, cykanie świerszczy czy w końcu niskie burczenie nadlatujących, niby wojskowe myśliwce chrabąszczy (radzę uchylać głowy) to prawdziwy koncert natury. Uwielbiam to, tak jak kocham każdą piękną muzykę.

I wzrok. Mogłabym obserwować godzinami otaczającą nas naturę, ale również sztukę, a także ludzi. Przyglądanie się otaczającemu nas życiu, dostrzeganie niuansów istnienia może być niezwykle interesujące i pouczające.

I oczywiście dotyk. Nie będę się rozpisywać, ale powiem Wam, że mój mąż nie może pojąć, po co, gdy chodzimy razem na zakupy, muszę dotknąć każdej rzeczy. Śmieje się, że oglądam palcami nawet paczkę mąki. Ale tak mam:)

O smaku nie będę się rozpisywać, bo smakuję życie każdego dnia, często na różny sposób. A największą ucztę mam, gdy siadam do stołu świata kosztując to, co dociera do moich uszu, otoczona kompozycją najpiękniejszych zapachów, wpatrzona w kolorowe towarzystwo i krajobraz rozpościerający się u moich stóp, mocno ściskając w dłoniach rzeczywistość, drżąca pod różnicującym się dotykiem emocji na skórze oraz silnym drapaniem czasu po plecach.

Więc jeśli zapytacie mnie, który zmysł jest dla mnie najważniejszy odpowiem: każdy. A jeśli spytacie, bez którego mogłabym żyć odpowiem: bez żadnego. To byłoby tak, jakby ktoś oderwał kawałek mojej duszy, zostawiając ją taką nadgryzioną, niepełną. Nadal byłaby duszą, ale już nie tą samą.

A Wy zastanawialiście się nad swoją zmysłowością? Czy któryś zmysł jest u Was bardziej wyczulony? Wrażliwszy? Bez którego nie bylibyście sobą?

Wierna swojemu postanowieniu, zostawiam Wam kilka zdjęć z ostatnich tygodni oraz utwór. Zobaczcie, jaki zmysłowy klip i dobry tekst. I niech w Waszym życiu pojawi sie „wszystko” i prowadzi Was wprost do źródła z pewnością na lepszą przyszlość.

Adieu!

P.S. Podoba Wam się nowy image bloga?