Każdy z nas nosi w sercu wiele wilków: miłość, gniew, odwagę, strach…. Przeżyją tylko te, które nakarmisz
Wymyśliłam cię nocą przy blasku świec
Nauczyłam się ciebie po prostu chcieć
Wystarczyła mi chwila niewielka
Byś imię miał, byś po prostu się stał
Oglądaliście kiedyś gwiazdy leżąc na śniegu? Ja tak. Prawie odmroziłam sobie tyłeczek, wszystkie 20 palców odtajało mi z pół godziny zanim odzyskałam w nich czucie, ale było warto! Nie wiem jak u Was, ale piątek na Mazurach upłynął pod znakiem zawiei śnieżnych. Od rana ruch na drodze (i w karmniku), bo tu na odludziu zaspy leżą kilka dni, zanim ktoś z samorządu sobie o nas przypomni, i pomagamy sobie nawzajem w odkopywaniu samochodów, jak się wjedzie w taką góreczkę. Ja miałam szczęście oglądać wszystko zza lekko zaparowanej domowym ciepłem szyby okna. Moje ptaki tłumnie gościły w obu karmnikach, wyglądały jak małe puchowe kuleczki walczące ze śniegiem i sobą nawzajem o smakowitsze kąski.
Wpatrując się w magiczny taniec płatków śniegu wspominałam, jak rok temu prawie w tym samym czasie (sprawdziłam dokładnie 4 lutego) tak nas zawiało, że nie mogliśmy wyjechać z własnego podwórka. Nie było wyjścia, szufle poszły w ruch. Mniej więcej dwie godziny bez przerwy przerzucaliśmy śnieg torując sobie drogę. Pamiętam, że spóźniłam się wtedy do pracy prawie 2 godziny oraz że szuflowałam ubrana w cienkie rajstopy i spódnicę, a potem wypychałam auto z zaspy. Ktoś jeszcze ma odwagę twierdzić, że kobieta to słaba płeć a?
Tym razem nie musiałam nic odśnieżać, chociaż pewnie bym nie pogardziła taką rozrywką. Zadowoliłam się zatem treningiem, a nawet dwoma, oj dałam czadu, a wieczorem poszłam zaprzyjaźnić się ze śnieżycą. Jak już wiecie nie tak łatwo mnie do czegoś zrazić, ani do kogoś (chyba że ktoś bardzo się postara), więc chociaż z początku miałam w planach skrócić trasę spaceru ostatecznie się nie dałam. Pokonywałam śnieżne wydmy, niemal tak, jakbym topiła nagie stopy w piasku, tyle że tym razem była to zimowa plaża, a drobinki śniegu iskrzyły nie w pełnym letnim słońcu, ale grającym z gwiazdami w chowanego księżycu. Niebo było przepiękne, nieco groźne, z jednej strony czarne jakby ktoś wylał w nocny ocean ropę (albo smołę;), z drugiej wrzące gęstymi, białymi chmurami sunącymi, jak statki bo wzburzonej sztormem wodzie. Z kolei weekend obfitował w słońce. Były u mnie zatem sanki, białe szaleństwo, w wyniku którego szukałam łapkami w śniegu telefonu, aniołki na śniegu i spacer po chłodnym lesie w blasku zachodzącego słońca.
Były też mniej optymistyczne momenty..
Tydzień należy zaliczyć do ciężkich. Każdy dzień szurał stopami po posadzce istnienia, jakby noc zostawiała na jego niewyspanym i nieogolonym policzku ołowiane pocałunki. A gdy po kolejnej zarwanej nocy zastanawiałam się ile jeszcze jestem w stanie znieść w sobotę omal się nie zabiłam. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo jednak żyję, ale epizod z poważną utratą przytomności mam za sobą (doświadczyłam niezłej schizy, jakbym nagle przeniosła się do innego świata, gdy się obudziłam pytałam męża gdzie jestem i kim on jest). Miałam, więc moment słabości i przekonywania siebie oraz innych, że jestem wystarczająco silna, aby ogarnąć to sama. Potrzebowałam chwili, żeby się zebrać, a potem skończyłam obiad, ogarnęłam wieczorny chaos, a nawet zrobiłam ciastka i umyłam podłogi. A dzisiaj mimo bólu, wyszłam na spacer (prawie 6 km!). Przyznaję wahałam się chwilę, tylko chwilkę, i wyszłam słysząc na odchodne, że nigdy nie byłam miękka.
Hej wiecie, że ostatnio próbowałam zasypać sobie kawę łyżką do zupy? (taka subtelna zmiana tematu ;)) Serio! I byłaby to porcja bliska mojej zwyczajowej. Ograniczam, z przymusu.
No dobrze, ale ja do Was z tyloma rzeczami. Zebrało się przez cały tydzień i ciężko to wszystko pozbierać w całość. Spróbujmy po krtótce. Ostatnio wspierałam koleżankę przebywającą w szpitalu z synkiem, rozmawiałam o przebaczeniu z przyjaciółką, która pojednała się z umierającym członkiem rodziny, konwersowałam z koleżanką czekającą na wyniki biopsji i zastanawiałam się nad kruchością życia. Wiem, że ten temat przewija się w moich postach stosunkowo gęsto, ale to dlatego, że zbyt często zapominamy o kruchości istnienia, o pozornie umownej obietnicy kolejnego dnia, o zdrowiu, którego w każdej chwili może nam zabraknąć (i mówię to ja!). Odkładamy miłość na półeczkę w spiżarni życia, zostawiamy na specjalną okazję albo zamykamy na kłódkę w gniewie i nienawiści.
Tymczasem nasze wnętrza to nie wysypiska śmieci! Nie pozwólmy, aby zarosły gniewem, nienawiścią, żalem, aby zaropiały ranami, pielęgnowanymi, jak największe i najbardziej kolczaste kaktusy na parapetach naszych istnień. Nasze wnętrza to wspaniałe budowle przepełnione dziełami sztuki. Ogrody, które mogą mienić się w pełnym słońcu kolorami najpiękniejszych kwiatów, pachnieć werbeną i miętą, otulać słodkim aromatem bzu i konwalii czy przynosić zapach goździków i maciejki o zmierzchu.. Mogą brzmieć radosnym trelem wiosennych ptaków o świcie, letnim koncertem świerszczy, szumem wiatru igrającym w konarach drzew.. Albo mogą być mroczne, zarośnięte, kłujące i raniące, gdy się tylko do nich zbliży. Mogą odstraszać, ranić, warczeć groźnie i ziać samotnością, w której wszystko gnije od nadmiaru negatywnych emocji. Od Ciebie zależy co wybierzesz! Ja polecam kroczyć przez życie bez palenia mostów, wyrzucania ludzi, którzy nam nie odpowiadają na śmietniki przeszłości. Z przebaczeniem w sercu, uśmiechem na ustach i czułością oraz szczerością w gestach. Tylko miłość jest w tym świecie naprawdę coś warta!
Chciałam napisać więcej, ale jestem zmuszona się położyć. Trzymajcie kciuki, żeby mi się nie pogorszyło, a na pewno do Was wrócę.
Zostawiam Wam garść zdjęć z życzeniami tak pięknej zimy, jak mazurska. A zracji 10 rocznicy śmierci jednej z artystek, które uwielbiam i ta miłość świadczy o mojej przynależności do czasów, w których żyli moi rodzice, a nawet dziadkowie, zostawiam jej utwór. Przepiękna piosenka, przypomina mi moją młodość – pomyślcie, za jaką starą musiałam być postrzegana słuchając takich utworów;), ale dobrze mi z tym!
Obyście nigdy nie dowiedzieli się, co oznacza samotność i nie bójcie się nadać komuś imię. By naprawdę się stał..
Adieu!