W jej życiu działy się różne rzeczy. Rządziły nim wszystkie żywioły bez wyjątku i jak to żywioły nadciągały niespodziewanie i gwałtownie. Niemal nigdy, nie dało się przygotować na kolejną nawałnicę czy falę radości i błogiego spokoju. I o ile, te ostatnie nie wymagały jakiegoś przygotowania, po prostu spływały na nią ulgą i emocjami wprawiającymi w stan bliski ekstazy, o tyle każdy z huraganów zmiatał wszystko z powierzchni jej życia, rzucając nią po przestrzeni pogrążonego w mroku świata, jak szmacianą lalką. Nigdy nie wiedziała, co przyniesie nowy dzień.
Jednak w całym tym chaosie zdarzeń dwie rzeczy były całkowicie pewne: że huragan nigdy nie przyjdzie sam, zawsze w towarzystwie trąby powietrznej, ściany siekącego deszczu i frontów burzowych, i że kiedy do niej dotrze nie będzie przy niej nikogo, kto podjąłby ryzyko pokonania ich razem z nią.
Nie mogła nikogo za to winić. To jej prywatne nawałnice. Zresztą bardzo często sama odpchała bliskich w przeciwną stronę każąc im uciekać tam, gdzie wciąż świeci światło. Pieprzona bohaterka. Nigdy nie miała śmiałości wciągać kogokolwiek we własną ciemność. To, tak, jakby pociągać ludzi, których się kocha do samego piekła. Czy mogła oczekiwać, że zgodzą się pójść tam razem z nią? Mogła, chciała, potrzebowała tego, ale w głębi siebie najbardziej bała się, że jej odmówią. Że to, co nazywają miłością okaże się nieprawdziwe. Świadomość tego byłaby gorsza niż samotne zmaganie się z mrokiem i nawałnicą, które niszczyły w niej wszystko w sposób przypominający zdrapywanie nożem starej farby ze ścian serca.
Wolała nie ryzykować, wierząc, naiwnie, że jest kochana prawdziwie, bo tylko ta myśl trzymała ją przy życiu. Że jest komuś potrzebna, użyteczna, niezbędna w rzeczywistości, nawet jeśli miała to być niezbędność ulubionego kubka, pośród wielu innych w kuchennej szafce. Nawet, jeśli miała stanowić naczynie, z którego czerpano to, co najlepsze i jeśli po każdym takim rytuale miała pozostać pusta na długie godziny czy dni. W ten sposób mogła kochać mocniej, a przecież największym dowodem miłości są czyny, nie słowa. Troska o kochaną osobę, nawet, jeśli miałoby to oznaczać samotne zmaganie się z cierpieniem.
Tak więc zawsze w mroku była sama, ale nie pusta. Miała wewnątrz siebie nadzieję, ten maleńki płomień, majaczący gdzieś okropnie daleko, na horyzoncie. Potrzebowała jedynie przeczołgać się przez gęstą, trującą ciemność, aby do niego dotrzeć… I zawsze po drodze musiała zmagać się z wieloma gwałtownymi żywiołami, bo kiedy coś się sypało, to do fundamentów, zasypując ją gruzami. A ona znajdowała się w samym środku walącego się budynku, jak w pułapce, z której mogła wydostać się jedynie, gdy już wszystko zwali się jej na głowę.
Tak, jakby musiała upaść, aby znaleźć w sobie siłę, aby powstać i iść dalej. Tak, jakby świat, jej świat nie mógł istnieć bez cierpienia, samotności i bólu. Ale czy można prawdziwie kochać, nie znając tych wszystkich uczuć?
Może to ona sama przyciągała mrok, zasysała go w siebie, aby go zdławić i zmienić w światło, którym chciała dzielić się z innymi. Musiała poczuć ciężar, aby zdjąć go z innych. A może zwyczajnie dawała się wykorzystywać światu? Zło i ciemność przylegały do niej, bo świeciła zbyt mocno, przyciągała, je jak magnes. Może po prostu dawała się wydymać światu, mającemu w dupie to, co czuje i jaka jest naprawdę?
Możliwe, że była naiwna… Ale wstawała. Za każdym razem podnosiła się z gruzów i budowała od nowa. Wychodziła z ciemności na kolanach i dotykała płomienia, który rozgrzewał zziębnięte rozpaczą ciało. Pokrywała ściany serca nową warstwą farby ukrywając szpecące blizny, urządzała przestrzeń duszy licząc na to, że tym razem światło będzie świeciło dla niej nieco dłużej. Wybaczała i kochała całą sobą, nawet jeśli bez wzajemności, bo jedynie miłość mogła zdławić mrok gęstniejący od wszechobecnej nienawiści, gniewu, pogardy i egoizmu.
Ciemność jest tymczasowa…
Wychodziła z większych dołków. Wydostawała się spod kamiennych płyt nagrobnych, z jej imieniem wyrytym pod postawionym na niej krzyżyku.
I tym razem się podniesie, przełykając żal, że znowu nie napotka dłoni, którą mogłaby chwycić wynurzając się z otchłani…
……………………
Śmierć jest najtrudniejsza, dla tych, którzy pozostają żywi…